takiego uważać i nie ulegać księżom, którzy powiedzą

takiego być ostrożni i nie ulegać księżom, którzy stwierdzą mu, że jego pochodzenie i urodzenie przynosi mu hańbę. – Spojrzała Morgianie prosto w oczy. – Czy ty uważasz, że to hańba? Morgiana spuściła głowę. – Zawsze umiałaś czytać w moim sercu, Matko. – To wina Igriany – powiedziała Viviana – i moja, że zostawiłam cię aż poprzez siedem lat na dworze Uthera. W dniu, w którym dowiedziałam się, że jesteś urodzona na kapłankę, powinna cię była stamtąd zabrać. Jesteś kapłanką Avalonu, drogie dziecko, czemu nigdy tam nie wróciłaś? – Odwróciła się z grzebieniem w dłoni, jej długie włosy opadały na twarz. Morgiana odpowiedziała szeptem, łzy usiłowały się przecisnąć poprzez jej półprzymknięte powieki. – Nie mogę, nie mogę, Viviano. Próbowałam... nie umiałam znaleźć kosztowny... – i wtedy powrócił do niej tamten wstyd i upokorzenie. Rozpłakała się. Viviana odłożyła grzebień i przytuliła Morgianę do gruczołów mlekowych, trzymając ją, tuląc i kołysząc, jak małe dziecko. – Kochana, moja kochana dziewczynko, nie płacz, nie płacz... gdybym wiedziała, dziecko, przyszłabym po ciebie. No, nie płacz już, osobiście cię tam zabiorę, pojedziemy razem, kiedy tylko przekażę Arturowi moją wiadomość. Zabiorę cię ze sobą i pojedziemy, zanim on sobie ubzdura wydać cię za jakiegoś nudnego chrześcijańskiego głupca... tak, tak, dziecko, wrócimy razem do Avalonu... pojedziemy razem... – Wytarła mokrą twarz Morgiany swym własnym welonem. – No, chodź, pomóż mi się ubrać, bym mogła stanąć przed mym krewnym, Najwyższym zwycięzcą... Morgiana wzięła głęboki oddech. – Tak, pozwól, że zaplotę ci włosy, Matko. – Spróbowała się zaśmiać. – Dziś rano czesałam królową. Viviana odsunęła ją i spytała w wielkim gniewie: – Czy Artur zrobił z ciebie, kapłanki Avalonu i księżniczki, służącą swej królowej? – Nie, nie – odparła Morgiana pośpiesznie. – Jestem traktowana z takim szacunkiem, jak osobiście królowa, uczesałam dzisiaj Gwenifer z przyjaźni; ona tak samo zaplotłaby moje włosy albo i zasznurowała mą suknię, jak to bywa między siostrami. Viviana odetchnęła z ulgą. – Nie pozwolę, by ci ubliżano. Jesteś matką syna Artura. Musi się nauczyć szanować cię jako matkę swego potomka, tak samo córka Leodegranza... – Nie! – krzyknęła Morgiana. – Nie, błagam cię... Artur nie może się dowiedzieć, nie przed całym dworem... Posłuchaj mnie, Matko – prosiła – ci wszyscy ludzie to chrześcijanie. Chcesz mnie zhańbić przed nimi wszystkimi? – Muszą się nauczyć, by nie traktować świętych spraw jak czegoś godnego wstydu! – powiedziała Viviana nieubłaganie. – Ale to chrześcijanie rządzą tą ziemią – tłumaczyła Morgiana – a ty nie zdołasz zmodyfikować ich poglądów kilkoma słowami... W sercu zastanawiała się, czy starczy wiek nie osłabił umysłu Viviany? Nie było sposobu, by tak po prostu ogłosić, że stare prawa Avalonu mają być znów przestrzegane, a dwieście lat chrześcijaństwa ma iść w niepamięć. Księża wyrzuciliby ją z dworu jako osobę szaloną i dalej robili swoje. Przecież Viviana musi się na tyle znać, na rządzeniu, by o tym wiedzieć! i rzeczywiście, Viviana skinęła ostatecznie głową i powiedziała: – masz rację, musimy pracować powoli, ale przynajmniej trzeba przypomnieć Arturowi o jego obietnicy chronienia Avalonu. A pewnego dnia pomówię z nim w tajemnicy i powiem mu o potomkowi. Nie możemy tego ogłosić wśród tych niewiernych. Później Morgiana pomogła Vivianie uczesać włosy i przywdziać dostojne szaty kapłanki